Bardzo, bardzo dziękuję Wam wszystkim za obecność na moim blogu. Za podczytywanie, komentowanie, wspieranie, za wszystkie miłe słowa, za polubienia na fejsbuku, za udział w rozdaniach... Jesteście wspaniali!
Blog Sześć Dni to już zamknięte archiwum moich prac, zdjęć, wzruszeń i wspomnień z prawie 19 ostatnich miesięcy.
Moje nowe miejsce - klejmotek - już działa. Zapraszam Was serdecznie. Postaram się, by było jak najlepiej.
"Blog Sześć Dni powstawał chaotycznie. Był dla mnie bardzo ważny, zmotywował mnie do działania, do codziennej pracy nad sobą, do zwalczania własnego lenistwa. Spełnił swoje zadanie. Ale nie do końca wiedziałam, co chcę na nim zamieszczać, co jest właściwie moją pasją. Szukałam, długo szukałam. Wciąż szukam. I chyba powoli znajduję odpowiedź. Blog Sześć Dni był dla mnie. Czasami zapominałam o czytelnikach."
- powyższe słowa znajdziecie w moim nowym miejscu. Naklejmotku.
Klejmotekjest jeszcze pusty, jeszcze trochę smutny. Niby ściany pomalowane, meble wstawione, ale na razie brakuje tam mnie krzątającej się między szydełkiem a scrapowymi papierami.
Ale inaczej jest w życiu - bo tak naprawdę krzątam się, tworzę, by nie zapraszać Was do pustego mieszkania. Spisałam pomysły, zbieram materiały, mam już trochę do pokazania. Nie próżnuję. To nie jest tak, że się znudziłam, wymyśliłam nową nazwę, mam puste miejsce w Sieci i teraz zastanawiam się, co dalej. W żadnym wypadku. Długo biłam się z myślami, długo planowałam (i planuję wciąż).
Będzie trochę inaczej niż dotąd.
Na razie, jeśli zajrzycie na klejmotka- to jedynie po to, by zobaczyć, jak się urządziłam. Ale lada dzień się wprowadzę i zaproszę na parapetówkę :-)
Klejmotek jest też na fejsbuku. Lajknijcie, jeśli chcecie być na bieżąco.
Pokazałam Wam w poprzednim poście mój gotowany sernik. Tak wyszło, że ciacho bardzo szybko zniknęło, ale że w lodówce był jeszcze ser, a mój R. ładnie poprosił, to zrobiłam sernik ponownie. Tym razem w okrągłej formie, z wykorzystaniem jasnych herbatników, poza tym do połowy masy dodałam sok truskawkowy, dzięki czemu jedna warstwa jest różowa, no i zrobiłam eksperymentalną polewę: w kąpieli wodnej rozpuściłam gorzką czekoladę, dodałam do niej odrobinę truskawkowego soku, mleka, cukru i wytrawnego czerwonego wina. Polewa wyszła pyszna i bardzo ładnie zastygła na cieście :-) Całość posypałam pokruszonym herbatnikiem.
Chciałabym Wam jeszcze pokazać się od nieco innej strony. Wszyscy ci, którzy mnie czytują i podglądają, wiedzą, że walczę ze swoim lenistwem, że staram się coś tam tworzyć z papieru, włóczki i innych rzeczy, które wpadną mi w ręce. Ale tak nie było zawsze. Od dzieciństwa towarzyszyła mi zupełnie inna pasja, z którą zresztą chciałam związać swoją przyszłość, ale z pewnych względów plany się zmieniły.
Tą pasją jest śpiew.
Śpiewałam zawsze. Był dziecięcy zespół w przedszkolu, były chóry i schole, były lekcje śpiewu w różnych miejscach, były kursy, warsztaty i śpiewanie w harcerskim mundurze. Wiele doświadczeń, wiele pięknych wspomnień, mnóstwo ciężkiej pracy, ale był to taki rodzaj pracy nad sobą, który uwielbiam, któremu mogłabym poświęcić swoje życie.
A potem bach, coś w liceum się zmieniło, nowe środowisko, trochę wstyd, trochę brak odwagi, na scenie mnie coraz mniej. A potem studia i już zupełny koniec, nie śpiewałam tak na serio od jakichś pięciu lat.
I ostatnio się przełamałam. Za namową mojej Hani postanowiłam wziąć udział w IX Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Rosyjskiej w Szczecinie. Jest to impreza organizowana przez Instytut Filologii Słowiańskiej US, trochę swojska. O sponsorów im trudno, a całość ma właściwie klimat akademii szkolnej. Ale to wszystko nieważne, nawet kiepskiego akustyka jakoś przeżyłam, bo ja, bo mikrofon, bo scena. Bo te motyle w brzuchu, których nie czułam dawno, ta jedyna w swoim rodzaju trema, od której trzęsą się nogi, ręce i głos.
Wyszłam na scenę ze swoją gitarą i... nie dałam z siebie wszystkiego, bo trema była dużo większa niż przed laty; przerwa w śpiewaniu zrobiła swoje. No i ta gitara. Grałam jako dziecko, potem na harcerskich ogniskach. Zawsze marzyłam o pianinie, gitarę może i lubię, ale częściej traktuję ją jako konieczność, jako coś, co musi towarzyszyć śpiewaniu, z czym muszę powalczyć, bo nie znam nikogo, kto mógłby mi zagrać, z kim mogłabym stworzyć mały zespół. Były potknięcia, były pomylone akordy, było nerwowe zerkanie na kartkę z chwytami przyklejoną do gryfu gitary. I przez to nawet nie skupiłam się w pełni na śpiewie, na tym, co dla mnie najważniejsze.
Ale ktoś docenił moje starania, mimo pomylonych akordów i trzęsącego się głosu dostałam nagrodę specjalną ufundowaną przez przewodniczącą jury. Było miło.
Aha, rosyjskiego się nie uczę, znam kilka słów, zwrotów i trzy wierszyki dla dzieci. Z wymową pomagała mi moja Hania.
Miałam opory, ale udostępniłam na swoim fejsbuku link do filmu z nagraniem mojego występu. Więc i tutaj ten film pokażę:
Wyszło jak wyszło, ale myślę, że warto było. Dla siebie. Po cichu żałuję, że nie udało mi się kilka lat temu z wokalistyką, że odpuściłam, że nawet nie spróbowałam, ale nie mogło być inaczej i tego marzenia już nie zrealizuję. Ale postaram się przełamać i wyjść na tę scenę raz na jakiś czas. Dla siebie.
A może kiedyś znajdzie się jakiś grajek do akompaniowania?
Co to był za weekend... Trochę kulinarny, trochę szkolny (pierwszy egzamin na florystyce zaliczony na czwóreczkę ;-)), trochę śmieszny. A co się działo?
Zrobiłam dżem truskawkowo-rabarbarowy. Jak zwykle skorzystałam z przepisu niezawodnej Agaty (www.agatagotuje.pl) - tym razem na dżem truskawkowy bez fiksów. Zmniejszyłam proporcjonalnie ilość składników (wykorzystałam 1,5 kilograma truskawek), a do tego dodałam dwie łodygi rabarbaru. Wyszło pysznie. Dżem nie ma bladego koloru jak większość truskawkowych przetworów; jest trochę słodki, trochę kwaśny - już nie mogę się doczekać naleśników!
Do zrobienia kapturków na słoiki wykorzystałam kupiony kiedyś w Biedronce bieżnik, który po pierwszym praniu zmniejszył się o połowę i okazał się niemożliwy do wyprasowania ;-) Trochę się pośmiałam, jak ustawiłam wszystkie słoiki obok siebie i stwierdziłam, że w tych wdziankach wyglądają trochę jak... sześć małych Arabów :P
Poza tym zrobiłam gotowany sernik na herbatnikach. Czaiłam się na niego od baaardzo dawna ;-) Tym razem zdradziłam Agatę :P Przepis wzięłam z martexsweetdreams. Użyłam maślano-kakaowych herbatników z Biedry i moje ciasto... cóż, zawiera lokowanie produktu:
Robiąc dżem z truskawek odlałam słoik pysznego soku truskawkowego. Pomyślałam, że zrobię na jego bazie coś na kształt lukru, którym poleję sernik - niestety nie wyszło, sok się troszkę rozpłynął, zamiast zastygnąć, ale za to sernik nabrał lekko truskawkowego smaku, więc poza kwestią estetyczną wyszło mu to na dobre :-)
Sernik jest naprawdę przepyszny, rozpływa się w ustach. tylko dla mnie trochę zbyt słodki. Pierwszy raz od dawna użyłam do deseru dokładnie tyle cukru, ile w przepisie - a to ze względu na mojego R., dla którego miarą atrakcyjności ciasta jest to, jak mocno łupie słodyczą w zęby :P Zwykle biorę mniej cukru - tutaj użyłabym nie 150, a 100-120 gramów.
Tyle moich weekendowych podbojów kulinarnych.
Zmieniając temat - tydzień temu na zajęciach (^^) zrobiłam sobie etui na telefon. O takie byle jakie:
Szału nie ma, ale swoją funkcję spełnia.
Pozostaje jeszcze kwestia śmieszności tego weekendu. Otóż w sobotę byliśmy na Polskiej Nocy Kabaretowej w Teatrze Letnim w Szczecinie! To był mój prezent urodzinowy dla R. Właściwie od pierwszego roku studiów kusiło nas, żeby się tam wybrać, no i wreszcie postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i kupiłam bilety :-) Noc nie była ciepła, ale mieliśmy ze sobą kocyk, kupiliśmy po herbacie i jakoś przetrwaliśmy. A opłacało się! Kabarety na żywo robią dużo lepsze wrażenie niż w telewizji. Było duuużo śmiechu!
I wiecie, że już czerwiec? I zaraz sesja? Ajjj, myśleć mi się o tym nie chce!
Dobrego dnia i tygodnia <3
Dziękuję Wam wszystkim za gratulacje pod poprzednim postem ;*