wtorek, 29 lipca 2014

DZIĘKUJĘ


Bardzo, bardzo dziękuję Wam wszystkim za obecność na moim blogu. Za podczytywanie, komentowanie, wspieranie, za wszystkie miłe słowa, za polubienia na fejsbuku, za udział w rozdaniach... Jesteście wspaniali!

Blog Sześć Dni to już zamknięte archiwum moich prac, zdjęć, wzruszeń i wspomnień z prawie 19 ostatnich miesięcy.


Moje nowe miejsce - klejmotek - już działa. Zapraszam Was serdecznie. Postaram się, by było jak najlepiej.








piątek, 25 lipca 2014

Chcę Was gdzieś zaprosić

...i jest to dla mnie bardzo ważne.

Tworzę swój nowy kącik. Dlaczego?

"Blog Sześć Dni powstawał chaotycznie. Był dla mnie bardzo ważny, zmotywował mnie do działania, do codziennej pracy nad sobą, do zwalczania własnego lenistwa. Spełnił swoje zadanie. Ale nie do końca wiedziałam, co chcę na nim zamieszczać, co jest właściwie moją pasją. Szukałam, długo szukałam. Wciąż szukam. I chyba powoli znajduję odpowiedź. Blog Sześć Dni był dla mnie. Czasami zapominałam o czytelnikach."

- powyższe słowa znajdziecie w moim nowym miejscu. Na klejmotku.

Klejmotek jest jeszcze pusty, jeszcze trochę smutny. Niby ściany pomalowane, meble wstawione, ale na razie brakuje tam mnie krzątającej się między szydełkiem a scrapowymi papierami.

Ale inaczej jest w życiu - bo tak naprawdę krzątam się, tworzę, by nie zapraszać Was do pustego mieszkania. Spisałam pomysły, zbieram materiały, mam już trochę do pokazania. Nie próżnuję. To nie jest tak, że się znudziłam, wymyśliłam nową nazwę, mam puste miejsce w Sieci i teraz zastanawiam się, co dalej. W żadnym wypadku. Długo biłam się z myślami, długo planowałam (i planuję wciąż).

Będzie trochę inaczej niż dotąd.

Na razie, jeśli zajrzycie na klejmotka - to jedynie po to, by zobaczyć, jak się urządziłam. Ale lada dzień się wprowadzę i zaproszę na parapetówkę :-)

Klejmotek jest też na fejsbuku. Lajknijcie, jeśli chcecie być na bieżąco.





Dziękuję Wam wszystkim niesłychanie mocno!

środa, 4 czerwca 2014

Sernik raz jeszcze i zwierzeń kilka - Lidka od innej strony



Pokazałam Wam w poprzednim poście mój gotowany sernik. Tak wyszło, że ciacho bardzo szybko zniknęło, ale że w lodówce był jeszcze ser, a mój R. ładnie poprosił, to zrobiłam sernik ponownie. Tym razem w okrągłej formie, z wykorzystaniem jasnych herbatników, poza tym do połowy masy dodałam sok truskawkowy, dzięki czemu jedna warstwa jest różowa, no i zrobiłam eksperymentalną polewę: w kąpieli wodnej rozpuściłam gorzką czekoladę, dodałam do niej odrobinę truskawkowego soku, mleka, cukru i wytrawnego czerwonego wina. Polewa wyszła pyszna i bardzo ładnie zastygła na cieście :-) Całość posypałam pokruszonym herbatnikiem.




Chciałabym Wam jeszcze pokazać się od nieco innej strony. Wszyscy ci, którzy mnie czytują i podglądają, wiedzą, że walczę ze swoim lenistwem, że staram się coś tam tworzyć z papieru, włóczki i innych rzeczy, które wpadną mi w ręce. Ale tak nie było zawsze. Od dzieciństwa towarzyszyła mi zupełnie inna pasja, z którą zresztą chciałam związać swoją przyszłość, ale z pewnych względów plany się zmieniły.

Tą pasją jest śpiew.

Śpiewałam zawsze. Był dziecięcy zespół w przedszkolu, były chóry i schole, były lekcje śpiewu w różnych miejscach, były kursy, warsztaty i śpiewanie w harcerskim mundurze. Wiele doświadczeń, wiele pięknych wspomnień, mnóstwo ciężkiej pracy, ale był to taki rodzaj pracy nad sobą, który uwielbiam, któremu mogłabym poświęcić swoje życie.

A potem bach, coś w liceum się zmieniło, nowe środowisko, trochę wstyd, trochę brak odwagi, na scenie mnie coraz mniej. A potem studia i już zupełny koniec, nie śpiewałam tak na serio od jakichś pięciu lat.

I ostatnio się przełamałam. Za namową mojej Hani postanowiłam wziąć udział w IX Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Rosyjskiej w Szczecinie. Jest to impreza organizowana przez Instytut Filologii Słowiańskiej US, trochę swojska. O sponsorów im trudno, a całość ma właściwie klimat akademii szkolnej. Ale to wszystko nieważne, nawet kiepskiego akustyka jakoś przeżyłam, bo ja, bo mikrofon, bo scena. Bo te motyle w brzuchu, których nie czułam dawno, ta jedyna w swoim rodzaju trema, od której trzęsą się nogi, ręce i głos.

Wyszłam na scenę ze swoją gitarą i... nie dałam z siebie wszystkiego, bo trema była dużo większa niż przed laty; przerwa w śpiewaniu zrobiła swoje. No i ta gitara. Grałam jako dziecko, potem na harcerskich ogniskach. Zawsze marzyłam o pianinie, gitarę może i lubię, ale częściej traktuję ją jako konieczność, jako coś, co musi towarzyszyć śpiewaniu, z czym muszę powalczyć, bo nie znam nikogo, kto mógłby mi zagrać, z kim mogłabym stworzyć mały zespół. Były potknięcia, były pomylone akordy, było nerwowe zerkanie na kartkę z chwytami przyklejoną do gryfu gitary. I przez to nawet nie skupiłam się w pełni na śpiewie, na tym, co dla mnie najważniejsze.

Ale ktoś docenił moje starania, mimo pomylonych akordów i trzęsącego się głosu dostałam nagrodę specjalną ufundowaną przez przewodniczącą jury. Było miło.

Aha, rosyjskiego się nie uczę, znam kilka słów, zwrotów i trzy wierszyki dla dzieci. Z wymową pomagała mi moja Hania.

Miałam opory, ale udostępniłam na swoim fejsbuku link do filmu z nagraniem mojego występu. Więc i tutaj ten film pokażę:






Wyszło jak wyszło, ale myślę, że warto było. Dla siebie. Po cichu żałuję, że nie udało mi się kilka lat temu z wokalistyką, że odpuściłam, że nawet nie spróbowałam, ale nie mogło być inaczej i tego marzenia już nie zrealizuję. Ale postaram się przełamać i wyjść na tę scenę raz na jakiś czas. Dla siebie.

A może kiedyś znajdzie się jakiś grajek do akompaniowania?

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Słodko, kolorowo i śmiesznie



Cześć!

Co to był za weekend... Trochę kulinarny, trochę szkolny (pierwszy egzamin na florystyce zaliczony na czwóreczkę ;-)), trochę śmieszny. A co się działo?




Zrobiłam dżem truskawkowo-rabarbarowy. Jak zwykle skorzystałam z przepisu niezawodnej Agaty (www.agatagotuje.pl) - tym razem na dżem truskawkowy bez fiksów. Zmniejszyłam proporcjonalnie ilość składników (wykorzystałam 1,5 kilograma truskawek), a do tego dodałam dwie łodygi rabarbaru. Wyszło pysznie. Dżem nie ma bladego koloru jak większość truskawkowych przetworów; jest trochę słodki, trochę kwaśny - już nie mogę się doczekać naleśników!




Do zrobienia kapturków na słoiki wykorzystałam kupiony kiedyś w Biedronce bieżnik, który po pierwszym praniu zmniejszył się o połowę i okazał się niemożliwy do wyprasowania ;-) Trochę się pośmiałam, jak ustawiłam wszystkie słoiki obok siebie i stwierdziłam, że w tych wdziankach wyglądają trochę jak... sześć małych Arabów :P




Poza tym zrobiłam gotowany sernik na herbatnikach. Czaiłam się na niego od baaardzo dawna ;-) Tym razem zdradziłam Agatę :P Przepis wzięłam z martexsweetdreams. Użyłam maślano-kakaowych herbatników z Biedry i moje ciasto... cóż, zawiera lokowanie produktu:




Robiąc dżem z truskawek odlałam słoik pysznego soku truskawkowego. Pomyślałam, że zrobię na jego bazie coś na kształt lukru, którym poleję sernik - niestety nie wyszło, sok się troszkę rozpłynął, zamiast zastygnąć, ale za to sernik nabrał lekko truskawkowego smaku, więc poza kwestią estetyczną wyszło mu to na dobre :-)




Sernik jest naprawdę przepyszny, rozpływa się w ustach. tylko dla mnie trochę zbyt słodki. Pierwszy raz od dawna użyłam do deseru dokładnie tyle cukru, ile w przepisie - a to ze względu na mojego R., dla którego miarą atrakcyjności ciasta jest to, jak mocno łupie słodyczą w zęby :P Zwykle biorę mniej cukru - tutaj użyłabym nie 150, a 100-120 gramów.


Tyle moich weekendowych podbojów kulinarnych.


Zmieniając temat - tydzień temu na zajęciach (^^) zrobiłam sobie etui na telefon. O takie byle jakie:






Szału nie ma, ale swoją funkcję spełnia.


Pozostaje jeszcze kwestia śmieszności tego weekendu. Otóż w sobotę byliśmy na Polskiej Nocy Kabaretowej w Teatrze Letnim w Szczecinie! To był mój prezent urodzinowy dla R. Właściwie od pierwszego roku studiów kusiło nas, żeby się tam wybrać, no i wreszcie postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i kupiłam bilety :-) Noc nie była ciepła, ale mieliśmy ze sobą kocyk, kupiliśmy po herbacie i jakoś przetrwaliśmy. A opłacało się! Kabarety na żywo robią dużo lepsze wrażenie niż w telewizji. Było duuużo śmiechu!


I wiecie, że już czerwiec? I zaraz sesja? Ajjj, myśleć mi się o tym nie chce!


Dobrego dnia i tygodnia <3
Dziękuję Wam wszystkim za gratulacje pod poprzednim postem ;*

poniedziałek, 19 maja 2014

Blada nocna lampka i relacja z końca świata

Cześć!


Była sobie nocna lampka. Brzydka, pomarańczowa, nijaka. Abażur miała w tak opłakanym stanie, że już lepiej było go zdjąć i zostawić lampkę łysą. I tak sobie ta łysa śpiewaczka stała na półkach i w szafkach kolejnych wynajmowanych mieszkań.

Aż do dnia, w którym doznałam nagłego olśnienia i kupiłam za 6 złotych w Pepco prosty abażur w kremowym kolorze. Ależ błyskotliwy pomysł!

Oczywiście kremowy abażur nijak się miał do paskudnego pomarańczowego odcienia postawy lampki. Więc leżał wraz z łysą lampką na półce przez miesiąc, no... może dwa.

A wystarczyło podstawę lampki wyczyścić zmywaczem do paznokci. Wystarczyło pomalować tę podstawę farbą akrylową. I pobawić się w kulejący dekupaż, który nazwałabym raczej przyklejeniem kawałka serwetki i polakierowaniem podstawy lampki. I ja to wszystko dziś zrobiłam. Nareszcie!






A ten przypływ pracowitości wiąże się chyba z tym, że kilka ostatnich dni spędziłam na końcu świata. Konkretnie nad jeziorem Siecino, w Cieszynie w powiecie drawskim. Było pięknie. Tylko ja i R. w całym ośrodku. Łódka, kajak, wędka, piękne widoki, gitara, kalosze, grille i ogniska. Brak makijażu i całkowite nieprzejmowanie się wyglądem. Chodziłam w starych dresach, na które naciągałam wieczorami grube wełniane skarpety. Ważne, żeby było ciepło. Coś wspaniałego. Będzie kilka zdjęć :-)


W niedzielę było pięknie, bezwietrznie, nieruchome wręcz jezioro stało się w słońcu wielkim lustrem:







Niestety nie udało się złapać szczupaka... ;-)





Ale odwiedziła nas żaba:



<3





Taki chillout był mi szalenie potrzebny! Życie we własnym, spokojnym tempie, zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu, niż poranne bieganie na autobus...

A na koniec jeszcze Wam zdradzę taką małą tajemnicę, która właściwie żadną tajemnicą nie jest. Otóż od 8 maja...



Buziaki ;*

środa, 7 maja 2014

Poza weekendem - znów ślubne

Urwanie głowy. Powrót do Szczecina, a więc i na uczelnię po 3 tygodniach nieobecności nie jest łatwy... Masa obowiązków przytłacza.

Zrelaksowałam się i zrobiłam dwie kartki.








Mam ogromną ochotę poszydełkować, ale chwilowo brakuje mi czasu i włóczek... Poza tym coraz bardziej marzy mi się maszyna do szycia. Zresztą wszystko byłoby lepsze od nadrabiania zaległości na uczelni :-( Ale jakoś to będzie.

Za tydzień będę mogła znów naładować baterię, bo jedziemy na majówkę nad jezioro; mam tylko nadzieję, że znalezione w Internecie prognozy pogody się nie sprawdzą... Ale chyba na wszelki wypadek kupię sobie kalosze ;-)


Dobrego wieczoru! I wiedzcie, że odwiedzam Was wszystkie, zachwycam się Waszymi pracami, ale nie mam czasu na pozostawienie komentarza. Ściskam!

niedziela, 13 kwietnia 2014

Twórczy weekend #11: W dniu ślubu


Cześć!



Jest 13 kwietnia, co oznacza, że od 10 dni mój ukochany R. jest w Polsce :-) Do samotności przyzwyczajałam się długo, a było to przyzwyczajenie gorzkie i jedynie częściowe. A teraz tak nagle wszystko stało się normalne, codzienne, najpiękniejsze. Bo ja uwielbiam naszą codzienność.

Ale czas zakończyć te prywatne wynurzenia :P Chcę Wam dziś pokazać trzy kartki, które zrobiłam wczoraj. Wszystkie ślubne.






















Z kartek jestem zadowolona :-) A najbardziej podoba mi się ta z klamerkami. Jak widać - nie lubię tradycyjnych rozwiązań. Elegancja (ani w kartkach, ani w ubiorze) zdecydowanie nie jest w moim stylu.


Kończę! Bo przede mną jeszcze trochę rzeczy do zrobienia, a jutro wstaję około czwartej i jadę do mojego rodzinnego Łasku :-)

niedziela, 23 marca 2014

Twórczy weekend #10: kreatywność wyzwolona. Florystyka!

Cze-eść ;*


Co za weekend!
Skończyłam właśnie drugi dzień zajęć na florystyce. Jest cudownie! Wiele osób, które do szkolnej ławy wróciły po latach, odczuwało zmęczenie już po pełnej wrażeń sobocie. Moja ręka jeszcze się od pisania nie odzwyczaiła, więc jedyne zmęczenie, jakie odczuwam ja, ma swoje źródło w zbyt krótkim śnie. Natomiast psychicznie czuję się naładowana energią i pomysłami.

Przypomniałam sobie, jak bardzo lubiłam w szkole podstawowej i gimnazjum plastykę. Nie byłam nigdy dobra w rysowaniu, serio. Ratowała i ratuje mnie moja cierpliwość, i fakt, że rysować po prostu lubię. Rysować, malować, tworzyć. Podobnie jest ze scrapbookingiem, cardmakingiem, szydełkowaniem. Nie mam zdolności, talentu. Ale mam cierpliwość, ogromną chęć i potrzebę tworzenia.

Dziś przez trzy godziny zajęć rysowałam. Kartka z bloku technicznego, ołówek, kredki. Temat: kompozycja florystyczna w kole. Kurczę, ile to mi sprawiło przyjemności! Z efektu jestem i nie jestem zadowolona. Jestem, bo dałam z siebie wszystko. Nie jestem, bo choćby do zwykłej poprawności mojemu rysunkowi daleeeko. Ale pokażę Wam go. Bo samo tworzenie sprawiło mi mnóstwo frajdy - tak dawno nie rysowałam  czegoś więcej, niż bazgroły w zeszytach!




A wykonywanie kompozycji florystycznych to już istna bajka. Oczywiście wszystko jest duuużo trudniejsze, niż się wydaje, kiedy kupujemy bukiety w kwiaciarni. Dziś dostaliśmy wolną rękę i ze wszystkiego, co znaleźliśmy w pracowni, mieliśmy wykonać dowolną kompozycję. Tylko roślin malutko było, no i wszystkie już wymęczone po dwóch dniach ćwiczeń. Użyłam trzech goździków i dwóch gałązek eukaliptusa. Zrobiłam też takie kółka... z takiego czegoś... :D Powstał bukiecik, który teraz chętnie bym rozmontowała i zrobiła jeszcze raz, zrobiłabym większe kółka z takiego czegoś, ale nieważne! Ważne, że to mój pierwszy bukiecik :D I za rok wrzucę jego zdjęcie ponownie, zaraz obok zdjęcia kompozycji, którą wykonam na egzaminie - zobaczymy, czy zrobię jakieś postępy :D





Podsumowując: sądzę, że szkoła policealna to był bardzo dobry wybór, bo takiego zastrzyku energii dawno nie dostałam. Mam teraz głowę pełną pomysłów. Pewnie większości z nich nie byłabym w stanie zrealizować, ale mam jeszcze duuużo czasu na naukę :-) A i chęci mi nie brakuje!

niedziela, 9 marca 2014

Twórczy weekend #9: kartki różnej maści

Gadać dziś nie będę zbyt wiele. Tylko wrzucam karteczki i wracam do obowiązków :-)



Kartka numer jeden





Powstała na wyzwanie mapkowe Noami w Diabelskim Młynie. Dodatkowo wrzucam na marcową tablicę Rapakivi, bo baza, papierki (poza jednym skrawkiem z P13) i perełki pochodzą ze sklepu Rapakivi.





Kartka numer dwa





W związku z kartkowym wyzwaniem Art-Piaskownicy z przytupem próbowałam zmierzyć się z wycinanką ludową... Wyszło jak wyszło :P Raczej słabo :P Kolory kartki to barwy sieradzkiego stroju ludowego.





Kartka numer trzy





Zrobiłam ją dla mojego R. z okazji naszej rocznicy. Kartka wędruje na marcową tablicę Rapakivi. Ze sklepu Rapakivi pochodzą papiery, kwiaty, baza i kosteczki 3D.



Fajnie było w końcu usiąść przy papierkach :-) Na dziś mam zaplanowaną przeróbkę lampki nocnej. Buziaki!

poniedziałek, 3 marca 2014

Tydzień pod hasłem... #9. Poza tym: kredka, marzenia i takie tam...

Cześć, Misie Pysie!

Art-Piaskownica obchodzi w tym miesiącu piąte urodziny. Życzę Wam, zdolne i niesamowicie inspirujące dziewczyny, wszystkiego kolorowego!

Pierwsze wyzwanie urodzinowe to twórcza interpretacja tak dobrze nam znanej z dzieciństwa piosenki Kolorowe kredki... Zrobiłam więc - uwaga - kredkę :P Miała być na... kredki. Ale jest na szydełka.






Z innej beczki:
Kupiłam sobie dziś bukiet ślicznych goździków w bladoróżowym kolorze. Nie bez okazji. Dziś ja i mój R. obchodzimy czwartą rocznicę. Niestety osobno... Ja tu, w Szczecinie, a on tam - obecnie w Jebel Ali. Uwielbiam kwiaty, ale nie mam do nich ręki. A skoro o kwiatach mowa...


Kilka dni temu na moim fejsbukowym fanpejdżu napisałam, że wpadają mi do głowy pomysły, które spontanicznie zaczynam realizować. Dziś już mogę Wam powiedzieć, o co chodzi.

Otóż, kiedy byłam jeszcze w liceum, zamarzył mi się kurs florystyczny. Uwielbiam kompozycje kwiatowe. Niestety taki kurs był w mojej miejscowości dostępny za darmo wyłącznie dla osób bezrobotnych zarejestrowanych w urzędzie pracy. Potem to moje małe marzenie wracało co jakiś czas, ale szybko się ulatniało.

Aż do ostatniego piątku.


Przypomniałam sobie o tym moim małym marzeniu i postanowiłam działać. Zapisałam się do szkoły policealnej na florystykę! Od decyzji do realizacji planu minęło zaledwie kilkanaście minut. Dziś i jutro załatwiam formalności.

Oczywiście wiem, że to nie tylko układanie kwiatów, ale też nauka - między innymi o ich pielęgnacji. I z tego również się cieszę, bo na razie przesadzenie kwiatka z jednej doniczki do drugiej mnie przerasta...

Może to głupie, że zamiast myśleć wyłącznie o pisaniu pracy magisterskiej, zamarzył mi się papierek, który pewnie na niewiele mi się w życiu przyda. W dodatku sama florystyka może się Wam wydawać mało ambitnym wyborem. Ale traktuję to jako realizację mojego małego marzenia, które od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie. Oczywiście studiów nie rzucam :P Jedynie zaocznie będę sobie odpoczywała od liter przy roślinkach... Pierwszy zjazd za dwa tygodnie.


Bo jak dobrze wiemy:




niedziela, 2 marca 2014

Twórczy weekend #8: Wszystko naraz!

Cześć!

Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że mogę sobie wreszcie posprzątać! W środę zaliczyłam poprawkę (ledwo ledwo, ale się udało :P), w czwartek już zaczął się semestr letni, ale w nowym planie mam wolne piątki i poniedziałki, więc pierwszy raz od początku stycznia mam aż cztery dni wolnego. Sesja się ciągnęła i ciągnęła... zaniedbałam mieszkanie, zaniedbałam siebie - nie jadłam zbyt zdrowo, nie ruszałam się za często. Ale już koniec! Nowy semestr, nowe postanowienia. A już za miesiąc i jeden dzień wraca mój Kochany, za którym strasznie, ale to strasznie tęsknię...

Żeby zmotywować się do systematycznego notowania na zajęciach, ozdobiłam sobie zeszycik - o tak:



Już nie będę narzekać na aparat, żeby nie zanudzać...


Poza tym szydełkuję, mam trochę rzeczy do wydziergania. Część z konieczności, część dla zabawy :-)

No i zjadłam dziś pyszne śniadanko. Pancakes! Przepis znajdziecie u Agaty. W domu aż pachniało goframi! Do naleśników dżem brzoskwiniowy i jeżynki z Mamusiowego słoika... Pychotka.



Tak więc weekend upływa mi na jedzeniu, sprzątaniu, klejeniu, szydełkowaniu, ogarnianiu siebie samej po męczącej sesji... Serio, drugi stopień studiów, miało być już lekko i przyjemnie, a okazało się, że to była dla mnie najgorsza, najbardziej wyczerpujące sesja egzaminacyjna. Ale przetrwałam.


Uciekam do odkurzania. Dobrej niedzieli!


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...