Cześć!
Była sobie nocna lampka. Brzydka, pomarańczowa, nijaka. Abażur miała w tak opłakanym stanie, że już lepiej było go zdjąć i zostawić lampkę łysą. I tak sobie ta łysa śpiewaczka stała na półkach i w szafkach kolejnych wynajmowanych mieszkań.
Aż do dnia, w którym doznałam nagłego olśnienia i kupiłam za 6 złotych w Pepco prosty abażur w kremowym kolorze. Ależ błyskotliwy pomysł!
Oczywiście kremowy abażur nijak się miał do paskudnego pomarańczowego odcienia postawy lampki. Więc leżał wraz z łysą lampką na półce przez miesiąc, no... może dwa.
A wystarczyło podstawę lampki wyczyścić zmywaczem do paznokci. Wystarczyło pomalować tę podstawę farbą akrylową. I pobawić się w kulejący dekupaż, który nazwałabym raczej przyklejeniem kawałka serwetki i polakierowaniem podstawy lampki. I ja to wszystko dziś zrobiłam. Nareszcie!
A ten przypływ pracowitości wiąże się chyba z tym, że kilka ostatnich dni spędziłam na końcu świata. Konkretnie nad jeziorem Siecino, w Cieszynie w powiecie drawskim. Było pięknie. Tylko ja i R. w całym ośrodku. Łódka, kajak, wędka, piękne widoki, gitara, kalosze, grille i ogniska. Brak makijażu i całkowite nieprzejmowanie się wyglądem. Chodziłam w starych dresach, na które naciągałam wieczorami grube wełniane skarpety. Ważne, żeby było ciepło. Coś wspaniałego. Będzie kilka zdjęć :-)
W niedzielę było pięknie, bezwietrznie, nieruchome wręcz jezioro stało się w słońcu wielkim lustrem:
Niestety nie udało się złapać szczupaka... ;-)
Ale odwiedziła nas żaba:
<3
Taki chillout był mi szalenie potrzebny! Życie we własnym, spokojnym tempie, zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu, niż poranne bieganie na autobus...
A na koniec jeszcze Wam zdradzę taką małą tajemnicę, która właściwie żadną tajemnicą nie jest. Otóż od 8 maja...
Buziaki ;*