środa, 4 czerwca 2014

Sernik raz jeszcze i zwierzeń kilka - Lidka od innej strony



Pokazałam Wam w poprzednim poście mój gotowany sernik. Tak wyszło, że ciacho bardzo szybko zniknęło, ale że w lodówce był jeszcze ser, a mój R. ładnie poprosił, to zrobiłam sernik ponownie. Tym razem w okrągłej formie, z wykorzystaniem jasnych herbatników, poza tym do połowy masy dodałam sok truskawkowy, dzięki czemu jedna warstwa jest różowa, no i zrobiłam eksperymentalną polewę: w kąpieli wodnej rozpuściłam gorzką czekoladę, dodałam do niej odrobinę truskawkowego soku, mleka, cukru i wytrawnego czerwonego wina. Polewa wyszła pyszna i bardzo ładnie zastygła na cieście :-) Całość posypałam pokruszonym herbatnikiem.




Chciałabym Wam jeszcze pokazać się od nieco innej strony. Wszyscy ci, którzy mnie czytują i podglądają, wiedzą, że walczę ze swoim lenistwem, że staram się coś tam tworzyć z papieru, włóczki i innych rzeczy, które wpadną mi w ręce. Ale tak nie było zawsze. Od dzieciństwa towarzyszyła mi zupełnie inna pasja, z którą zresztą chciałam związać swoją przyszłość, ale z pewnych względów plany się zmieniły.

Tą pasją jest śpiew.

Śpiewałam zawsze. Był dziecięcy zespół w przedszkolu, były chóry i schole, były lekcje śpiewu w różnych miejscach, były kursy, warsztaty i śpiewanie w harcerskim mundurze. Wiele doświadczeń, wiele pięknych wspomnień, mnóstwo ciężkiej pracy, ale był to taki rodzaj pracy nad sobą, który uwielbiam, któremu mogłabym poświęcić swoje życie.

A potem bach, coś w liceum się zmieniło, nowe środowisko, trochę wstyd, trochę brak odwagi, na scenie mnie coraz mniej. A potem studia i już zupełny koniec, nie śpiewałam tak na serio od jakichś pięciu lat.

I ostatnio się przełamałam. Za namową mojej Hani postanowiłam wziąć udział w IX Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Rosyjskiej w Szczecinie. Jest to impreza organizowana przez Instytut Filologii Słowiańskiej US, trochę swojska. O sponsorów im trudno, a całość ma właściwie klimat akademii szkolnej. Ale to wszystko nieważne, nawet kiepskiego akustyka jakoś przeżyłam, bo ja, bo mikrofon, bo scena. Bo te motyle w brzuchu, których nie czułam dawno, ta jedyna w swoim rodzaju trema, od której trzęsą się nogi, ręce i głos.

Wyszłam na scenę ze swoją gitarą i... nie dałam z siebie wszystkiego, bo trema była dużo większa niż przed laty; przerwa w śpiewaniu zrobiła swoje. No i ta gitara. Grałam jako dziecko, potem na harcerskich ogniskach. Zawsze marzyłam o pianinie, gitarę może i lubię, ale częściej traktuję ją jako konieczność, jako coś, co musi towarzyszyć śpiewaniu, z czym muszę powalczyć, bo nie znam nikogo, kto mógłby mi zagrać, z kim mogłabym stworzyć mały zespół. Były potknięcia, były pomylone akordy, było nerwowe zerkanie na kartkę z chwytami przyklejoną do gryfu gitary. I przez to nawet nie skupiłam się w pełni na śpiewie, na tym, co dla mnie najważniejsze.

Ale ktoś docenił moje starania, mimo pomylonych akordów i trzęsącego się głosu dostałam nagrodę specjalną ufundowaną przez przewodniczącą jury. Było miło.

Aha, rosyjskiego się nie uczę, znam kilka słów, zwrotów i trzy wierszyki dla dzieci. Z wymową pomagała mi moja Hania.

Miałam opory, ale udostępniłam na swoim fejsbuku link do filmu z nagraniem mojego występu. Więc i tutaj ten film pokażę:






Wyszło jak wyszło, ale myślę, że warto było. Dla siebie. Po cichu żałuję, że nie udało mi się kilka lat temu z wokalistyką, że odpuściłam, że nawet nie spróbowałam, ale nie mogło być inaczej i tego marzenia już nie zrealizuję. Ale postaram się przełamać i wyjść na tę scenę raz na jakiś czas. Dla siebie.

A może kiedyś znajdzie się jakiś grajek do akompaniowania?

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Słodko, kolorowo i śmiesznie



Cześć!

Co to był za weekend... Trochę kulinarny, trochę szkolny (pierwszy egzamin na florystyce zaliczony na czwóreczkę ;-)), trochę śmieszny. A co się działo?




Zrobiłam dżem truskawkowo-rabarbarowy. Jak zwykle skorzystałam z przepisu niezawodnej Agaty (www.agatagotuje.pl) - tym razem na dżem truskawkowy bez fiksów. Zmniejszyłam proporcjonalnie ilość składników (wykorzystałam 1,5 kilograma truskawek), a do tego dodałam dwie łodygi rabarbaru. Wyszło pysznie. Dżem nie ma bladego koloru jak większość truskawkowych przetworów; jest trochę słodki, trochę kwaśny - już nie mogę się doczekać naleśników!




Do zrobienia kapturków na słoiki wykorzystałam kupiony kiedyś w Biedronce bieżnik, który po pierwszym praniu zmniejszył się o połowę i okazał się niemożliwy do wyprasowania ;-) Trochę się pośmiałam, jak ustawiłam wszystkie słoiki obok siebie i stwierdziłam, że w tych wdziankach wyglądają trochę jak... sześć małych Arabów :P




Poza tym zrobiłam gotowany sernik na herbatnikach. Czaiłam się na niego od baaardzo dawna ;-) Tym razem zdradziłam Agatę :P Przepis wzięłam z martexsweetdreams. Użyłam maślano-kakaowych herbatników z Biedry i moje ciasto... cóż, zawiera lokowanie produktu:




Robiąc dżem z truskawek odlałam słoik pysznego soku truskawkowego. Pomyślałam, że zrobię na jego bazie coś na kształt lukru, którym poleję sernik - niestety nie wyszło, sok się troszkę rozpłynął, zamiast zastygnąć, ale za to sernik nabrał lekko truskawkowego smaku, więc poza kwestią estetyczną wyszło mu to na dobre :-)




Sernik jest naprawdę przepyszny, rozpływa się w ustach. tylko dla mnie trochę zbyt słodki. Pierwszy raz od dawna użyłam do deseru dokładnie tyle cukru, ile w przepisie - a to ze względu na mojego R., dla którego miarą atrakcyjności ciasta jest to, jak mocno łupie słodyczą w zęby :P Zwykle biorę mniej cukru - tutaj użyłabym nie 150, a 100-120 gramów.


Tyle moich weekendowych podbojów kulinarnych.


Zmieniając temat - tydzień temu na zajęciach (^^) zrobiłam sobie etui na telefon. O takie byle jakie:






Szału nie ma, ale swoją funkcję spełnia.


Pozostaje jeszcze kwestia śmieszności tego weekendu. Otóż w sobotę byliśmy na Polskiej Nocy Kabaretowej w Teatrze Letnim w Szczecinie! To był mój prezent urodzinowy dla R. Właściwie od pierwszego roku studiów kusiło nas, żeby się tam wybrać, no i wreszcie postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i kupiłam bilety :-) Noc nie była ciepła, ale mieliśmy ze sobą kocyk, kupiliśmy po herbacie i jakoś przetrwaliśmy. A opłacało się! Kabarety na żywo robią dużo lepsze wrażenie niż w telewizji. Było duuużo śmiechu!


I wiecie, że już czerwiec? I zaraz sesja? Ajjj, myśleć mi się o tym nie chce!


Dobrego dnia i tygodnia <3
Dziękuję Wam wszystkim za gratulacje pod poprzednim postem ;*

poniedziałek, 19 maja 2014

Blada nocna lampka i relacja z końca świata

Cześć!


Była sobie nocna lampka. Brzydka, pomarańczowa, nijaka. Abażur miała w tak opłakanym stanie, że już lepiej było go zdjąć i zostawić lampkę łysą. I tak sobie ta łysa śpiewaczka stała na półkach i w szafkach kolejnych wynajmowanych mieszkań.

Aż do dnia, w którym doznałam nagłego olśnienia i kupiłam za 6 złotych w Pepco prosty abażur w kremowym kolorze. Ależ błyskotliwy pomysł!

Oczywiście kremowy abażur nijak się miał do paskudnego pomarańczowego odcienia postawy lampki. Więc leżał wraz z łysą lampką na półce przez miesiąc, no... może dwa.

A wystarczyło podstawę lampki wyczyścić zmywaczem do paznokci. Wystarczyło pomalować tę podstawę farbą akrylową. I pobawić się w kulejący dekupaż, który nazwałabym raczej przyklejeniem kawałka serwetki i polakierowaniem podstawy lampki. I ja to wszystko dziś zrobiłam. Nareszcie!






A ten przypływ pracowitości wiąże się chyba z tym, że kilka ostatnich dni spędziłam na końcu świata. Konkretnie nad jeziorem Siecino, w Cieszynie w powiecie drawskim. Było pięknie. Tylko ja i R. w całym ośrodku. Łódka, kajak, wędka, piękne widoki, gitara, kalosze, grille i ogniska. Brak makijażu i całkowite nieprzejmowanie się wyglądem. Chodziłam w starych dresach, na które naciągałam wieczorami grube wełniane skarpety. Ważne, żeby było ciepło. Coś wspaniałego. Będzie kilka zdjęć :-)


W niedzielę było pięknie, bezwietrznie, nieruchome wręcz jezioro stało się w słońcu wielkim lustrem:







Niestety nie udało się złapać szczupaka... ;-)





Ale odwiedziła nas żaba:



<3





Taki chillout był mi szalenie potrzebny! Życie we własnym, spokojnym tempie, zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu, niż poranne bieganie na autobus...

A na koniec jeszcze Wam zdradzę taką małą tajemnicę, która właściwie żadną tajemnicą nie jest. Otóż od 8 maja...



Buziaki ;*

środa, 7 maja 2014

Poza weekendem - znów ślubne

Urwanie głowy. Powrót do Szczecina, a więc i na uczelnię po 3 tygodniach nieobecności nie jest łatwy... Masa obowiązków przytłacza.

Zrelaksowałam się i zrobiłam dwie kartki.








Mam ogromną ochotę poszydełkować, ale chwilowo brakuje mi czasu i włóczek... Poza tym coraz bardziej marzy mi się maszyna do szycia. Zresztą wszystko byłoby lepsze od nadrabiania zaległości na uczelni :-( Ale jakoś to będzie.

Za tydzień będę mogła znów naładować baterię, bo jedziemy na majówkę nad jezioro; mam tylko nadzieję, że znalezione w Internecie prognozy pogody się nie sprawdzą... Ale chyba na wszelki wypadek kupię sobie kalosze ;-)


Dobrego wieczoru! I wiedzcie, że odwiedzam Was wszystkie, zachwycam się Waszymi pracami, ale nie mam czasu na pozostawienie komentarza. Ściskam!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...